wtorek, 30 lipca 2013

Opowiadanie #6

Wyszłyśmy z szkoły. Przeszłyśmy razem jeszcze jedną ulicę, a za zakrętem rozstałyśmy się. Ruszyłam aleją obsadzoną po obu stronach drzewami. Weszłam do domu.
- Carmen! Jesteś w domu?!- krzyknęłam.
-Tak, jesteśmy na górze!-usłyszałam odpowiedź. Weszłam po drewnianych schodach na pierwsze piętro.  Opiekunka trzymała Helen na kolanach, a w drugiej ręce miała maskotkę.
-Możesz jeszcze trochę tu posiedzieć z nią?- zapytałam.
-Oczywiście.- odpowiedziała. Zeszłam do kuchni i nałożyłam sobie z garnka spaghetti. Usiadłam przy białym stole, wzięłam wczorajszą gazetę. Nagłówek na pierwszej stronie głosił: "Masakra w kawiarence: wiele ofiar śmiertelnych, nieznane sprawczynie".Pff... Już pewnie od wczoraj trąbią o tym w telewizji. Dokończyłam posiłek.  Z ciekawość otwarłam kanał informacyjny.
- "Jedyna osoba, która nie ucierpiałam fizycznie to kelnerka. Niestety jest ona w kiepskim stanie psychicznym. Schowała się ona do szafki."- dziennikarka zdawała relację z wydarzenia.
No tak. Jak mogłam się nie domyślać. Pewnie jeszcze będzie tak około tygodnia. Ciekawe kiedy ogłoszą żałobę narodową? No nie. To by było chyba lekka przesada. Chociaż... Media zrobią wszystko, żeby mieć temat. Z zamyślenia wyrwała mnie Carmen.
-Mała śpi. Jutro o której?
-O tej co zawsze.-odpowiedziałam jej.
-Dobrze. Do widzenia.
-Hej.
Carmen to dziewczyna opiekująca się moją siostrą- Helen. Mama Carmen jest z pochodzenia Hinduską, a ojciec jest Amerykaninem. Ojciec zmarł kiedy Carmen poszła do szkoły. Od tego czasu ona o jej mama mieszkają w USA. Mieszkają w innej dzielnicy naszego miasta. Jaj mama zachorowała, gdy Carmen miała jedenaście lat. Do czasu skończenia szkoły utrzymywały się na rencie mami. Jednak kiedy pieniądze z reny przestały wystarczać na wszystkie potrzebne rzeczy, Carmen postanowiła znaleźć pracę. A my potrzebowaliśmy niani dla Helen. I tak oto Carmen opiekuje się moją kochaną.